Świadectwa

Praca dla osoby należącej do instytutu świeckiego, tak jak dla każdej osoby świeckiej, ma znaczenie fundamentalne w realizacji jej powołania i jest traktowana przede wszystkim jako służba. Jest sposobem realizacji siebie, nabywania poczucia bycia użytecznym, ale przede wszystkim budowania społeczeństwa i czynienia go lepszym. W gruncie rzeczy praca jest też stałym źródłem braterstwa, gdyż jednoczy ludzi w codziennym zaangażowaniu i sprzyja rozwijaniu bardzo wielu relacji.

Serce przy Bogu, ręce i umysł przy pracy

1. Wprowadzenie
„Dzielimy zwyczajny los wszystkich mężczyzn i kobiet starając się swoją pracą zapewnić sobie środki do życia. Pracujemy gorliwie i wytrwale wykorzystując siły, które dał nam Pan oraz poszukując konkretnych możliwości współpracy, zmierzającej szczególnie do promocji tego, kto jest najbardziej słaby i bezbronny” (Księga Życia 46).

Jako osoby świeckie konsekrowane obowiązek pracy powinnyśmy traktować zgodnie z naszą Księgą Życia. Jest to przewartościowanie zysku i satysfakcji w kierunku służby tym, którzy potrzebują naszej pomocy i wsparcia.
Zagadnienie pracy, nad którym chce się pochylić służy kształtowaniu naszej osobowości i duchowości, ale też odnosi się do naszych obowiązków zawodowych i rodzinnych. Powinny one zawsze służyć naszemu zbawieniu. Przeciwstawieniem pracy jest lenistwo, zniechęcenie, brak poświecenia dla innych, egoizm i uciekanie od trudności i wysiłku.
Jest to niebezpieczeństwo, które z biegiem lat mi coraz częściej towarzyszy, i z którym mierzę się każdego dnia.
Podejmowane działanie, jeśli nie jest ukierunkowane na szukanie Woli Bożej i Jej wypełnieniem stać się może przytłaczającym, przykrym ciężarem duchowym i fizycznym. Wypełnienie go z całym oddaniem, fachowością i czystą intencją przynosi radość, nawet jeśli nie będzie widocznych owoców, czy efektów. Staram się codziennie rano modlić do Ducha św., by On kierował moimi wszystkimi poczynaniami, dawał dobre natchnienia z możliwością ich realizacji. Ważne, żeby jednak, być wiernym i poddanym Woli Bożej, a nie swoim pragnieniom i planom, co jest niekiedy bardzo trudne.

2. Wybór pracy
Rozpoczynając swoją pracę zawodową początkowo w szkole, jak każda dziewczyna ze wsi miałam za sobą doświadczenie pracy fizycznej w polu, więc wiem, co to znaczy zmęczenie i trud. Starsza schorowana mama i babcia wymagały opieki, co też wiązało się z przejęciem wraz z bratem od wczesnej młodości obowiązków zajęcia się domem. Moja pierwsza praca w charakterze nauczycielki języka polskiego dawała mi sporo satysfakcji i radości, choć nie brakowało też w niej problemów.
Po 7 latach zdecydowałam się, za namową koleżanki, przystąpić do konkursu na dyrektora domu kultury, bo byłam zaangażowana społecznie w wiele różnych aktywności.
Po wygraniu konkursu zdecydowałam jednak w dalszym ciągu pracować w szkole. To było poważnym problemem formalnym. Zostawiając to wszystko własnemu biegowi wyjechałam na 3 tygodnie na nasze rekolekcje i potem pobyt w Lippiano, do Italii. Po powrocie zostałam zatrudniona tak, jak chciałam tj. na pół etatu w domu kultury, drugą połowę swojego etatu oddałam instruktorce. Głównym moim zatrudnieniem pozostała szkoła. Miałam spróbować jedynie przez jakiś czas tak pracować, a zostało to na kolejne 22 lata.
W domu kultury miałam możliwość realizacji różnych dzieł, oprócz tych, które wymagały ode mnie władze gminy wiejskiej. Przy decyzji na taką aktywność zawsze istnieje niebezpieczeństwo, czy nie są one szukaniem swojej chwały. Trzeba to weryfikować na bieżąco, jeśli dba się o to, by to, co robimy było naprawdę dla dobra, piękna i prawdy.
Na początku jest duży zapał i chęć pracy oraz realizacji odważnych zamierzeń. Później przychodzi zniechęcenie i rutyna. Dla wiedzy i podzielenia się ze wspólnotą Instytutu przedstawię to, czym się ostatnio zajmuję, a co jest także moim trudem i cierpieniem.

3 Teatr
Ostatnio zrealizowanym przedsięwzięciem, o którym chcę wspomnieć jest przygotowanie spektaklu „Brat naszego Boga” na podstawie dramatu Karola Wojtyły ( Jana Pawła II). Od kilku lat współpracuję z zawodowym reżyserem, któremu tym razem zleciłam przygotowanie sztuki, w którą by były, zaangażowane osoby dorosłe. Ustaliliśmy, że będzie to adaptacja dzieła napisanego przez Świętego Jana Pawła II o Świętym Bracie Albercie. Nie było łatwo zaangażować w to młodych rolników, którzy nigdy do tej pory nie występowali na scenie. Na pewno by się to nie udało, jeśli nie byłoby w tym działania Ducha św. Za pomocą efektów plastycznych, światła i muzyki przedstawiony został problem wyboru pomiędzy realizacją swoich talentów artystycznych; w przypadku Chmielowskiego malarskich, a jeśli chodzi o Wojtyłę aktorskich, a odpowiedź zgodną z Wolą Bożą. Ostatecznie Obaj jako mistycy pozostawiają Swoje zamiłowania i zdecydowali się pójść za Jezusem ubiczowanym i cierniem ukoronowanym, Takim jak z obrazu „Ecce Homo”.

4. Zakończenie
Moja praca wymaga ode mnie ciągłej kreatywności i maksymalnego zaangażowania. Generalnie znacznie więcej cennych zamierzeń nie udało się z różnych przyczyn zrealizować.
Praca zawodowa pokazuje przy każdej okazji moje wady i ograniczenia, brak dyplomacji, a niekiedy biblijnej przebiegłości i roztropności węża. Wtedy widzę wyraźnie, że działanie ma być Boże, a nie moje. Doświadczam też tego, co spotkało Jezusa w Nazarecie tj. lekceważenia i niedoceniana. Trudno też wymagać, by sprawy kultury ambitnej w środowisku wiejskim były jakoś szczególnie traktowane. Miejscowi chwalą dom kultury natomiast, gdy pojawiają się wydawane publikacje i biuletyny, bo tam dokumentowane są ważne wydarzenia z dziejów parafii i gminy. Mam jednak też pewne poczucie satysfakcji z otrzymanych wielu wyróżnień i odznaczeń państwowych za swoją działalność patriotyczną i kulturalną.
Niestety w tym wirze można łatwo się zagubić i temu pochłonąć. Brakuje wtedy czasu na spokojną modlitwę i kontemplację. Praca może wciągnąć łatwo osobę samotną, która nie ma swojej rodziny, a chce ukierunkować swoje emocje i pragnienia w aktywność.
Jezus ma nam wystarczyć za wszystko, bo tylko On jest w stanie zaspokoić nasze serce, a nie może być dodatkiem i wykonawcą tego, co my chcemy osiągnąć.
Kiedy przychodzą porażki, szybko weryfikuje się swoje powołanie.
Zauważyłam, że w ferworze spraw, które towarzyszą uroczystościom, gdy je organizuję, można zagubić koncentrację na konkretnej osobie, to, co jest też istotą naszego charyzmatu tj. uwaga na pojedyncze kłosy. Wiele razy złapałam się na tym, że nie miałam czasu dla człowieka, który chciał ze mną porozmawiać, czy chwilę się ze mną spotkać. Jeśli serce jest zjednoczone z Chrystusem takich błędów się nie popełni.
Organizowałam w tym roku „Bal Karnawałowy dla Seniorów” i wtedy zauważyłam jak ci starsi ludzie bardziej cenili sobie parę wymienionych z nimi ciepłych słów niż poczęstunek i przygotowany dla nich program artystyczny.
Z perspektywy prawie 30 lat pracy w szkole i domu kultury, uważam wieloletnią opiekę nad schorowaną mamą za swój jedyny życiowy sukces.
Tyle jesteśmy warci, ile okazaliśmy serca innym. Praca ma nas uszlachetniać i przebóstawiać, czego wyrazem niech będą też słowa jednego z największych poetów polskich, epoki romantyzmu Cypriana Kamila Norwida: „Bo nie jest światło, by pod korcem stało, Ani sól ziemi do przypraw kuchennych, Bo piękno na to jest, by zachwycało. Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”.

                                                                                                                                         Gioiosa

bez ostentacji

Silvana S. wstąpiła do instytutu świeckiego „Spigolatrici della Chiesa” [Zbierające Kłosy Kościoła] w wieku dwudziestu siedmiu lat. Całe swoje życie przeżyła w Città di Castello, w Umbrii (Italia). Odeszła do Pana 6 września 2013 roku w wieku osiemdziesięciu dwóch lat.

Przez dwadzieścia osiem lat pracowała, z wielkim poświęceniem, w księgarni katolickiej, nie licząc godzin swojej pracy. Angażowała się także w różne inne działania. Była dyrektorem sektora sportowego (siatkówki kobiet) w Akcji Katolickiej w swojej diecezji. Przez czternaście lat pracowała w domu rekolekcyjnym „Villa Sacro Cuore”, stanowiącym centrum duchowości i formacji w diecezji. Wkładała w tę posługę całą swoją energię – jako animatorka grup oraz jako księgowa. Była bardzo otwarta na ludzi i gościnna. Nie można było przyjść do niej i nie być czymś poczęstowanym. Był to dla niej znak dzielenia się życiem.

Gdy miejscowy biskup znalazł się w trudnej sytuacji, po nagłej rezygnacji z pracy sióstr zakonnych, Silvana podjęła posługę w domu biskupim, także tam była znana ze swojej gościnności. Z oddaniem i wielką dyspozycyjnością pomagała również w domu samotnej matki.

We wszystkich tych działaniach wcielała w życie charyzmat naszego Instytutu. Angażowała się w poszukiwanie kłosów porzuconych, tzn. „osób najbardziej potrzebujących miłości i ludzkiej godności”. Starała się być żywym tabernakulum, aby wynagradzać Jezusowi opuszczenie, jakiego doznaje od ludzi. Postrzegałyśmy ją jako kobietę wiary bez ostentacji, ciepłą i braterską. Była po prostu dobrym człowiekiem. Pozostała w naszej pamięci również jako osoba wielkoduszna i opiekuńcza, wrażliwa na potrzeby innych.

Zakochana w Jezusie i w Instytucie, który był dla niej przedłużeniem wspólnoty rodzinnej, zarażała nas swoją miłością do Instytutu i pokazywała jak być szczęśliwą na drodze powołania. Chętnie odwoływała się do zasad naszych konstytucji – do naszej Księgi Życia, która zawsze ją inspirowała.

Pracowała z pasją, radością oraz poświęceniem i była wierna modlitwie. Spędzała długie godziny przed tabernakulum oraz żywiła dziecięcą pobożność do Matki Bożej Ufności, która jest patronką naszego Instytutu.

W chorobie pokazała swoją odwagę i wielką godność. Zaakceptowała cierpienie. Można było usłyszeć jak mówiła: „Czuję się całkiem dobrze”; „czuję się lepiej niż wczoraj”; „Bóg mnie przygotowuje”. Dawała świadectwo niezachwianej wiary. Modliła się do Boga w cierpieniu: „Pozwól mi stać się świętą”.

Jest wiele powodów, aby Silvanie dziękować. Nade wszystko jesteśmy jej wdzięczne za to, że w prostocie swojego rozmodlonego i pracowitego życia pokazała nam piękno naszego powołania. Powierzamy ją Bogu, miłosiernemu Ojcu, i prosimy Go o radość wieczną dla niej.

M.N.

 

Z miłości do kłosów porzuconych

Elisena R. była członkinią instytutu świeckiego „Spigolatrici della Chiesa” [Zbierające Kłosy Kościoła]. Odeszła do domu Ojca w Dzień Zaduszny, 2 listopada 1993 roku. Niektóre z nas, Spigolatrici z Polski, miały okazję poznać ją podczas międzynarodowego zebrania naszego Instytutu we Włoszech, w Prato, w grudniu 1992 roku.

Kim była i jak przeżywała swoje powołanie do życia konsekrowanego w świecie? Najwięcej mogłyby o tym powiedzieć Spigolatrici z Foligno, gdzie Elisena mieszkała. Kilka lat temu otrzymałyśmy książkę, która przedstawia sylwetki dwudziestu pięciu świadków Kościoła z Foligno, którzy – jak we wstępie zapewnia tamtejszy biskup – mają nam coś do powiedzenia i będą przemawiać także do następnych pokoleń. Wśród nich znalazła się również nasza Elisena. Świadectwo o niej zatytułowano: „Brudziła sobie ręce”.

Żyła charyzmatem naszego Instytutu pracując jako sprzątaczka. Zwracała szczególną uwagę na ludzi ubogich, których spotykała na ulicach swojego miasta. Do drzwi jej domu pukali rozczarowani młodzi narkomani, dziewczyny i chłopcy z rodzin rozbitych i doświadczających ubóstwa materialnego. Elisena, pomagając im, często ryzykowała, wchodząc w różne, nieraz bardzo delikatne sytuacje. Czasami była wzywana do sądu w charakterze świadka.

Pomagała im wychodzić z nałogów, rozwiązywać problemy, czasami kierowała ich na specjalistyczną terapię. Współpracowała przy tym z kapłanami w ramach diecezjalnej Caritas. Gromadziła wokół siebie szczególnie ludzi młodych, dla których była siostrą, z którą dzielili się swoimi problemami związanymi z wiarą, czy z prowadzeniem uczciwego życia. W swoim domu gościła też kobiety potrzebujące pomocy, okazując im serce siostry i matki.

Stawała się także punktem odniesienia dla tych młodych, którzy chcieli pomagać ludziom potrzebującym. Dzięki niej zbliżali się do osób samotnych, które żyły dosłownie o dwa kroki od ich komfortowych domów poprzez podejmowanie różnych prac remontowych, takich jak na przykład malowanie ścian.

Oddanie Eliseny na rzecz innych przemawiało do wielu, uczyło ich miłości ofiarnej, bezinteresowności, wrażliwości na drugiego człowieka. Należała do cichych, ubogich sług,
szalonych z miłości do „kłosów porzuconych w bruździe”, które wymknęły się z rąk żniwiarzy. Elisena jak Rut – biblijna spigolatrice– z miłością je podnosiła.

Caritas diecezjalna przyznała jej w 1996 roku „Nagrodę Dobroci” dla upamiętnienia jej cichej misji w Foligno. Najważniejsza jednak jest ta nagroda w niebie, którą wierzymy, że otrzymała i raduje się nią na wieki.

M.N.

 

Była jak dobry Anioł

W Wielki Piątek 2011 roku, w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat, odeszła do Pana Iole M., Włoszka. Należała do pierwszej wspólnoty instytutu świeckiego „Spigolatrici della Chiesa” [Zbierające Kłosy Kościoła], którego założycielką jest Pia Tavernelli.

Iole urodziła się w rodzinie religijnej i zaangażowanej w życie lokalnej społeczności. Kontakt ze Spigolatrici nawiązała dzięki Akcji Katolickiej, do której należała w swojej parafii. Do wspólnoty instytutowej przylgnęła w sposób entuzjastyczny, ponieważ budowało ją świadectwo jej członkiń, które z wielkim poświęceniem służyły Kościołowi i były otwarte na potrzeby społeczne, a to bardzo korespondowało z jej pragnieniem poświęcenia swojego życia Bogu i jednocześnie pozostania w świeckich warunkach życia.

Była osobą obdarowaną przez Pana Boga wieloma talentami, nade wszystko głęboką wiarą, która wyrażała się w jej wielkodusznej służbie na rzecz Kościoła. W różnych okresach swojego życia kierowała trzema domami rekolekcyjnymi. W tej posłudze wykorzystywała swoje zdolności organizacyjne, ale co ważniejsze, potrafiła tworzyć rodzinną atmosferę, w której ludzie czuli się przyjęci z wielką życzliwością i serdecznością oraz mogli zaspokoić swoje potrzeby materialne i duchowe.

Spigolatrici, które z nią współpracowały mówią, że była jak dobry anioł. Wspierała je
z delikatnością i stwarzała im poczucie bezpieczeństwa. Wspominają, że przyjeżdżała do nich rowerem z sercem zawsze otwartym i pełnym miłości, a także z wypchaną torbą, w której wiozła olej, chleb, miód i słodycze. Często jak refren powtarzała: „Jak się czujecie? Czego potrzebujecie?”.

Iole powierzano różne odpowiedzialne zadania w Instytucie. Należąc do rady Instytutu pełniła rolę jego administratorki. Jedna ze spigolatrici powiedziała o niej, że nie zna żadnej innej, która byłaby tak mocno przekonana o pięknie konsekracji świeckiej i naszego Instytutu jak Iole. W naszej pamięci pozostaje jako ta, która im dłużej żyła, tym wyraźniej to piękno widziała. W sposób naprawdę wyjątkowy potrafiła cieszyć się rozwojem Instytutu i jego misją pełnioną w różnych zakątkach świata. Z sympatią i entuzjazmem patrzyła na wydarzenia, jakie działy się w Instytucie, na działalność poszczególnych Spigolatrici. Dzięki jej poparciu i zaangażowaniu, kupiłyśmy dom dla potrzeb Instytutu w Polsce.

Iole towarzyszyła naszej założycielce w ostatnich latach jej życia, mieszkając z nią pod jednym dachem i opiekując się nią z wielką miłością i dobrocią. Pia mówiła nam, że Pan Bóg dał jej w osobie Iole troskliwego anioła stróża.

Kiedy przyjeżdżałam do Prato, aby uczestniczyć w posiedzeniach rady Instytutu, Iole, już starsza i obciążona cierpieniem, zawsze czekała na mnie z kolacją. Najpierw wypytywała o każdą z nas, cieszyła się nowymi powołaniami, a potem wracała do naszej historii, szczegółowo opowiadając o tym, jak Pan Bóg nas prowadził. To jej odwoływanie się do przeszłości zawsze spotykało się z teraźniejszością. Nosiła w sobie wiele wdzięczności za to, co dzieje się dzisiaj, bo potrafiła widzieć Boga, który działa i jest potężny w swojej miłości. Wciąż widziała nowe wyzwania dla nas i pragnęła, abyśmy potrafiły na nie odpowiadać.

Iole pozostawiła po sobie ślad pełen światła, które prowadzi nas do naszych korzeni i pomaga nam zobaczyć piękno naszego powołania. Tym świadectwem o niej chcemy podziękować Panu Bogu za nią, za jej miłość do Instytutu i za jej wierność powołaniu.

Oprac. M.N.